niedziela, 28 grudnia 2014

zdążyć przed końcem roku

od dawna muszę napisać.
bo czuję, że często o tym wspominam i może wydawać się niejasne i zakręcone.
dokładnie takie to jest. moja miłość z Rodzicami.
czasami na blogu wspominam, że nie było łatwo. dziś coś więcej w tej sprawie.
kiedy byłam małą dziewczynką brałam to, co mi dawano. dopiero później głośno uważałam, że mnie podmienili w szpitalu i Rodzice mnie nie kochają. na potwierdzenie swoich słów mam dowód - opaski po urodzeniowe mojego rodzeństwa są, moja się zgubiła :).
Rodzice stąpają twardo po ziemi, nie bujają w chmurach. Rodzeństwo też tak ma. ja niestety nie. kiedy weszłam w okres dojrzewania, chciałam kreować świat według własnych wizji. bardzo nie spodobało się to mojej Mamitce i rozpoczął się czas wojny podjazdowej. dosłownie. Mama uznała moje pomysły za fanaberię i za wszelką cenę chciała nauczyć mnie funkcjonować normalnie, ja za wszelką cenę broniłam swojej suwerenności. był to dla mnie bardzo bolesny okres. do tego doszły inne problemy z którymi musiała zmagać się moja rodzina. wszystko to odbiło się na innych strefach mojego życia. w takiej oto czarnej dziurze zastał mnie mój Mąż, który zabrał się za ratowanie mojego poranionego serducha i otoczył tak bardzo potrzebną Miłością. do tej pory biedak musi kontynuować terapię i jak mnie za mało przytula to mi źle psychicznie. stworzył mi azyl.
ktoś kiedyś polecił mi przedstawienie mojego świata Rodzicom i ustalenie jakiegoś kompromisu. idąc za radą osiągnęłam skutek zgoła inny od zamierzanego. dawno nie widziałam Taty tak ubawionego. wyszedł po moim wykładzie bo szkoda było mu czasu, a dobry humor nie opuszczał go do wieczora. Mamitka wysłuchała z miną " nie rozumiem po chińsku", jakieś tam ustalenia powstały, ale kiedy tylko należało wdrożyć w życie,wszystko było po staremu.
w okresie wojny święta u mnie w domu to była droga przez mękę. bo jeszcze dzień przed Mama mnie raniła, zaraz po świętach będzie kolejny atak, a przy stole uśmiech numer pięć i jechana z opłatkiem.
dziękowałam Bogu za cudownego Mężczyznę i wiałam z domu odkrywać magię świąt.
Mąż pojawił się jakoś w środku wojowania. wcześniej przynosiłam tłuste książki z biblioteki i na czole miałam napisane "przetrwać".
całe liceum i okres do ślubu to była walka z moją Mamitką. zaczynam się zastanawiać, czy gdyby nie ta cała dziwna atmosfera, tak szybko zostałabym żona mojego Męża. nie myślę o zmianie Skarba na lepszy model, pomimo drobnych wad danego modelu, ale do dzisiaj nie czuję różnicy pomiędzy związkiem sakramentalnym a takim kocim. to temat na osobną notkę, którą pewnie kiedyś znowu stworzę :)
Tata w tym wszystkim wolał się nie odzywać. Jak już przemówił, to najczęściej uznał że głupia jestem i nie będzie ze mną gadał :D.
dwa lata przed ślubem wyprowadziłam się z domu i zaczęłam kreować swoje życie tak jak chcę. Mama ze zdziwieniem przecierała oczy, że zupełnie inaczej niż ona ale się da!!! to był szok i niedowierzanie dla mojej rodzicielki, że żyłam i miałam się dobrze. po zaręczynach wróciłam na niecały rok do domu aby kasę zamiast za pokój wykładać, odkładać na ślub, który finansowaliśmy sobie sami.
ze zdziwieniem zauważyłam zmianę nastawienia Mamy do mnie i moich pomysłów. zaakceptowała w końcu moje dziwactwa i zmniejszyła znacznie kaliber dręczenia mnie. ślub, który zachwycił gości, utwierdził Mamę w przekonaniu, że chyba nie zginę w tym życiu i może zupełnie odpuścić. nie wtrącała się do organizacji, ale też słysząc nasze pomysły pukała się w czoło. podejrzewam że dopiero właśnie głosy gości, że jest fajnie, pomogły całkowicie zakończyć tę wojnę.
dzisiaj Mama zdecydowanie rzadziej przeciera oczy ze zdumienia. nawet udało mi się wprowadzić kilka szalonych reform w jej zupełnie dziwaczne życie. otworzyłam Mamie oczy na inny świat, dzięki czemu wie, że czasem według niej na głowie, ale da się coś zrobić.

ale żeby nie było tak kolorowo, nasza córcia jest uparciuchem na mój wzór. oj trudne czasy przed nami, trudne... :)

9 komentarzy:

  1. Ważne, że potrafiliście się dogadać i żyć razem :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. już teraz tak. ale dużo mnie to kosztowało emocjonalnie, aby tak było.

      Usuń
  2. Znam przypadek, gdzie matka chciała życie układać córce, męża jej wybierała, a gdy córka powiedziała, że chce żyć po swojemu, to matka się odwróciła...nawet do wnuków nie zagląda... Tak więc, dobrze, że u Was doszło do porozumienia i skończyło się dobrze :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. jest mi przykro, że czas kiedy najbardziej potrzebowałam miłości i wsparcia Rodziców, upłynął na wojnie. no le jak piszesz, zawsze mogło być gorzej. dlatego cieszę się że dzisiaj umiemy się jakoś dogadać. mam duży margines do inności mojej Mamy, ona cały czas uczy się marginesu do mojej inności.

      Usuń
  3. Niestety nie zawsze ludzie akceptują innych. Chcą żeby wszyscy byli, jak oni sami. Grunt to iść własną drogą :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Odpowiedzi
    1. oj tak... nie wiem jakby to wszystko się skończyło...
      fajnie że żyjesz :)

      Usuń
  5. Znam podobną historię tyle, że u Ciebie zakończenie pozytywne, a w mojej zakończenie póki co nie pomyślne.

    OdpowiedzUsuń