To będzie długa notka.
Powstawała całe 9-mcy, to jej rozmiar tłumaczy.
- Kochanie może tak pomyślimy nad rodzeństwem dla naszej
Żabci?- jak tylko Ątusia zbliżała się do zdmuchnięcia pierwszej świeczki na
torcie, mój Mąż zaczął delikatnie badać teren. Na początku naszej znajomości
Mąż marzył o dwójce dzieci. Ja nie chciałam wcale. Jak pojawiła się Ątusia, zaraz się dowiecie.
Ale w kwestii rodzeństwa dla Żabki byłam na „ nie”. Raczej na „nie” były okoliczności. Miałam inne sprawy
do ogarnięcia niż temat drugiego dziecka. Ątusia już odchowana, nie dała nam
popalić, mam fajne wspomnienia z ciąży i macierzyństwa do tego etapu i tak to
zostawmy. Zresztą miałabym planować? Eee zdecydowanie wolę sposób działania
dokładnie taki, w jaki pojawiła się Ątusia – nastawienie „będzie co będzie” i
miłość małżeńską trzeciego stopnia niczym nie ograniczoną. Taki sposób wydawał nam się najbardziej
sprawiedliwy dla naszych różnych wizji wspólnego życia. Córcia wybrała sobie
najbardziej beznadziejny moment w moim życiu aby się pojawić, ale post nie miał
być o tym. Daliśmy radę.
Mąż nie dawał za wygraną, chciał zwiększyć rodzinę. Szwagier, który jest jedynakiem, przy okazji
też delikatnie apelował, aby nie krzywdzić takiego fajnego dziecka. Mąż
przypominał początki mieszkania obok siebie z moją sis. Hasbencik też ma
brata. Dla nas to coś naturalnego, że
pukam i jeżeli coś potrzebuję i wiem gdzie to jest, to rzucam w drzwiach –
Pinuniaaaa biorę to i tamto – jak ona np. w salonie tivika ogląda. Szwagier
przez pierwsze dni miał minę WTF?? Później się ogarnął :D. Mąż przypominał mi
te sytuację za każdym razem wysuwając argument – chcesz aby nasza Ątusia też
tak miała?? Chcesz??.
Nie chciałam. Miałam też po kokardy tematu drugiego dziecka,
dlatego wymyśliłam kompromis. Muszę urodzić zanim Żabcia skończy trzy lata, bo
interesuje mnie macierzyństwo taśmowe. Odchować młode i trochę jeszcze pożyć.
Zakończyć etap pieluch i kontynuować szalone pomysły które mam w głowie. Wyliczyłam
miesiąc w którym jest posucha imprez rodzinnych i zadowolona przedstawiłam
rację Mężowi. Warunek był taki, że jak się nie uda, temat dziecka nigdy już nie
powróci. Mąż przystał na warunek, jednakże zdecydował że działamy już i natychmiast, bo dałam
nam tylko jedną szansę. Jak temat ma
umrzeć po danym czasie z jedną próbą? To
byłoby niesprawiedliwe! Tak powtarzając moje ulubione „niech się dzieje wola
Nieba…” byłam bardzo ciekawa co z tego wyjdzie.
Na efekt nie musieliśmy czekać długo. Dwie kreseczki pojawiły się na teście
błyskawicznie. Wysłałam Męża do apteki po test innej firmy, bo ten na pewno
jest popsuty albo ja coś źle zrobiłam. Na pewno nie nasikałam tak jak trzeba, albo
coś innego zrobiłam źle. Rozbawiony Hasbencik wobec takiej argumentacji
skapitulował. Drugi test pozytywny. Eeee…wszystkie testy są popsute. Ątusia
miała rok i 10m-cy gdy jako pierwsza dowiedziała się że będzie miała
rodzeństwo. Wam nic nie mówiłam, bo podobnie
jak pierwszą ciążę, też przeżywam wszystko w świecie realnym. Mam kompleks
najmniej kochanego dziecka w rodzinie. Oczywiście Rodzice kochali mnie po
swojemu. Chcę wszystko dla dzieci tak
samo, aby nie dać im nawet cienia wątpliwości o jednakowej miłości. O ciąży Rodzina
dowiedziała się od Córci w dniu jej drugich urodzin, gdy ta machając pierwszym
usg oznajmiła „ to jest moje Rodzeństwo”.
Zaraz po teście miałam ciążę w mózgu i wszystkie
dolegliwości całego okresu naraz. Mdłości, bóle ruchy itd. Bez stresu nie
zmieniłam nic w swoim życiu. Dalej pracowałam, ba jeździłam rowerem ponad 9km.
w jedną stronę i czułam się świetnie. Do momentu upałów. W pracy klima, także
luzik, ale po pracy masakra. Z Ątusią i teraz miałam w 1 trymestrze bóle głowy.
Teraz miałam gorsze. To była jedyna dolegliwość. Po sierpniowym urlopie
pojawiły się bóle brzucha i niestety mogłam albo stać, albo leżeć. Dlatego
niestety od września, dla dobra dziecka, zostałam w domu. Ątusia wniebowzięta!
W jakiś sposób chyba zrekompensowałam jej mój powrót do pracy, gdy ona miała pół roku.
Ciąża generalnie ok, miałam silne skurcze, które okazały się
niegroźnym dla dziecka dyskomfortem. Znosiłam
to dzielnie, ciesząc się że kobiece dolegliwości mnie zahartowały. Ruchy czułam
szybko, bo już „doświadczona” jestem –
tak wyczytał Mąż w necie. Rozpoczęliśmy
przygotowywać Żabkę na to, co wydarzy się w lutym. Za pierwszym razem czułam
się lepiej, ale jak na ciężarną to nie było źle. Z krwią miałam problemy, ale
to standard. Do skurczy też się przyzwyczaiłam i wszystko byłoby ok, gdyby w
33tc szyjka nie skróciła mi się o połowę i nie pojawiło się rozwarcie. Resztę
ciąży spędziłam w łóżku, lekarka pozwoliła tylko na wyjścia do wc. To wszystko
stało się 17.12 i nie wyobrażałam sobie że na święta nic nie zrobię. Dostałam
proszki, zwiedziłam izbę przyjęć i
modliłam się aby dziecko poczekało na rok 2015. W szpitalu stwierdzili, że Ąteczko
wysoko i leżeć mogę w domu, także cieszyłam się, że jadąc do lekarza,
wypożyczyłam grubą książkę. Na święta.
Święta i Sylwester w domu, w łóżku. Jak tylko pojawiał się
skurcz, byłam w gotowości wyruszać do szpitala. Pierwszy poród miałam szybki,
teraz nie chciałam rozpoczynać przygody z narodzinami w samochodzie. Mąż oczywiście
zgłębił temat teoretycznie i wszystko przygotował również na tę ewentualność. W
38 tc odetchnęliśmy, kiedy dobrnęliśmy do 40tc koniecznie chciałam iść do
Dziadka na urodziny. Raczej w odwiedziny, bo Dziadki mieszkają wysoko, bez
windy i z zagrożoną ciążą po schodach chodzić nie chciałam. W międzyczasie
chciałam poodwiedzać inne osoby, którym to obiecałam, ale że Żabcia nam się
rozchorowała to nie odwiedziliśmy nikogo. Wyjście do Dziadków było pierwsze,
później po cichu rozpisałam grafik i nawet zrobiliśmy rozeznanie w ofercie walentynkowej,
bo zachciało nam się romantycznej kolacji.
Ale wracając do czasu zagrożonej ciąży. Ja spałam, Mąż w tym czasie ogarniał Ątusię, dom, pracę i
święta. Uwierzcie, że na początku musieliśmy się dotrzeć w tym moim leżeniu,
ale 10 lat związku zaprocentowało – w mniejszym lub większym stopniu
osiągaliśmy porozumienie. Na początku
nie mogłam przywyknąć do sposobu prowadzenia domu przez Męża. Pomimo tego iż
obowiązkami dzieliliśmy się na zasadzie kto ma czas ten robi, ja głównie
odpowiadałam za listę rzeczy do
zrobienia. On był bardziej od spraw technicznych. Teraz On musiał nauczyć się
przewidywać, łączyć fakty i dziwił się mojej początkowej złości. Nie zaskoczył
mnie kiedy przygotował pyszności na święta. Sam upiekł cztery ciasta i wyszyły
jemu lepiej niż mi. Okazał się też
specjalistą do spraw krokietów czy szynki.
Ja się staram, ale i tak wymiękam przy
Męża zdolnościach kulinarnych. On nie lubi gotować. Gotuje jak trzeba i
wychodzi to Skarbikowi o niebo lepiej niż mi.
Dziecko grzecznie wysiedziało w brzuszku do roku 2015 i
zaraz po północy mocno nasiliły mi się skurcze. Każdy ból w tym czasie
wywoływał u mnie panikę, byłam mocno przewrażliwiona ale leki i buscopan
doraźnie hamowały bóle i oddychałam spokojnie. Szczęście w nieszczęściu że
nakaz łóżkowania dostałam w czasie świątecznym, toteż Mąż mógł być z nami. Przed 35tc
łóżeczko było skręcone, rzeczy wyprane, poukładane, torby spakowane i
czekaliśmy. Gdyby nie Mąż nie ogarnęłabym tego. Słowo. Jakoś całe to
zamieszanie nie cieszyło mnie zbytnio. Ale układanie ubranek w szafkach dawało
ukojenie. Składanie prania to jedyna rzecz, której mój Mąż w obowiązkach
domowych unika jak ognia. Bo ja muszę mieć wszystko na kosteczkę, gotowe do
założenia. Uwielbiam składać rzeczy do szafki, to mnie relaxuje. On nie stresuje się jak koszulka nie leży
równo na tej poniżej. Dla mnie jest to powód do porządku w szafie :)
Z serii Ątusia oczekuje Rodzeństwa: Nie wiem jak to się
stało, ale projekcje filmów gdy Córcia miała kilka miesięcy, stały się jej
ulubionymi. Tłumaczyliśmy jej, że tak będzie wyglądało Rodzeństwo. Że ona już
tyle umie, ono nie będzie umiało nic. Na badania chodziła z nami jak tyko usg
przestało być dopochwowe. Dużo pomogło nam pojawienie się na świecie
Kuzyniątka, bo mała dzidzia którą mamisia nosi w brzuszku było bardzo często
porównywane do kogoś realnego. W związku z kompleksem, nie znaliśmy płci do
samego końca. Jak gąbeczka chłonęłam wszystkie problemy rodziców więcej niż
jednego dziecka. Słuchałam rad, analizowałam zachowania widziane chociażby na
ulicy, dużo rozmawiałam z Ątusią o Ąteczku. Żabka jako jedyna nie miała wyboru
z imieniem Ąteczka „Halohalo” i koniec. Zaskoczyła nas bardzo, ponieważ z przyczyn
technicznych musieliśmy nabyć nowy samochodowy fotelik. Zdążył dotrzeć ostatniego
dnia starego roku. Postawiliśmy go w pokoju.
Ja leżakowałam, Mąż coś tam robił i nagle naszych uszu dobiega dźwięk
bujanego fotelika i słowa
- nie bój
się. To tylko petardy, one są ładne…(coś takiego)
- co robisz
Żabko? – nie wiem które z nas zadało to pytanie
- bujam
rodzeństwo-odpowiedziała pierworodna i pochwalona przez nas kontynuowała
bujanie
Teoretycznie nasze dziecię jest przygotowane na 5. Zobaczymy
jak praktyka pokaże.
Kwestia imienia to masakra. Dla chłopczyka za pierwszym
razem dość szybko zdecydowaliśmy się na Wojciecha i tak zostało tym razem. W
pierwszej ciąży na ostatniej prostej Ąteczko w wersji damskiej zostało
Magdaleną i wiedziałam, że jak kiedykolwiek będziemy znowu w ciąży, to nie mam pojęcia co wymyślimy dla
dziewczynki. Konsekwentnie nie znamy płci do końca i wpisanie w akt propozycji
Ątusi było murowane. Najpierw miała być Hania. Bardzo ładne imię, ale jednak mi
się odwidziało. Na ten moment jest Julia. Ciekawe czy nie będę edytowała wersji
końcowej przy publikacji. Wiedziałam, że jednak Julia nie, bo gdzie się nie
ruszyłam, tam Julia. Efekt był taki, że imienia do dnia porodu nie wybraliśmy.
Dziadka urodziny były 9.02, Ąteczko będzie śpiewało „kiedy
ranne wstają zorze…”, bo urodziło się
10.02 o 5:45. Jak to się stało, opiszę innym razem. Postaram się stworzyć
krótszą notkę.
Wszystkiego dobrego dla Was kochani. Zastanawiałam się właśnie co tam się u Was dzieje, a tu proszę :) gratulacje i czekam na zapowiedziany o porędzie post :)
OdpowiedzUsuńHihi poszliśmy rodzic jak nas nie było :-)dziękujemy za gratulacje :-)niebawem będzie post :-)
UsuńCzekam z niecierpliwością :)
UsuńWszystkiego Naj dla Was :*
OdpowiedzUsuńI ja też czekam, czekam ^^
:-)
UsuńW sensie, czekam na kolejny post :*
Usuńwiem :) będzie niebawem :)
UsuńSuper, wszystkiego dobrego dla całej fantastycznej Rodzinki :)!
OdpowiedzUsuńCzekamy na relacje, fajny, magiczny czas przed Wami :)))
oj tak...jest nieco inaczej niż za pierwszym razem. docieramy się :)
UsuńCo tu dużo pisać witaj maleństwo na świecie :)
OdpowiedzUsuń:)
UsuńDoczytalam do konca....Prawie telefon padl ;- ) jeszcze raz buziaki slodkie leca na Pomorze
OdpowiedzUsuńgratuluję wszystkim, którzy dobrnęli do końca :) dzięki za buziaki :) my też wysyłamy do Was :)
UsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńNo to mnie zaskoczyłaś, serdeczne gratulacje! A ja się zastanawiałam, czemu cisza w eterze:). Pisz jeszcze dłuższe notki, ja tam lubię czytać:). Buziaki!
OdpowiedzUsuńhihihi ta powstawała całe 9m-cy, dlatego taka długa :D aczkolwiek gaduła jestem w realu, w notkach ciężko skupić mi się na konkretach :D
Usuńostatnio temat poczęcia dziecka jakoś mi się kołacze po głowie, czy ja na pewno tego chcę, na razie czytam i słucham opinni innych, przynajmniej będę przygotowany teoretycznie jak się już zdecyduję
OdpowiedzUsuńhmmm...to jest bardzo ważna sprawa, którą każdy związek musi samodzielnie rozważyć. jeżeli macie wspólne zdanie na ten temat, to świetnie. gorzej gdy trzeba szukać kompromisów. ale też się da :)
UsuńU Ciebie to wszystkiego można się spodziewać. Gratuluję ogromnie i cieszę się, że jednak maleństwo było grzeczne i wytrwało do 2015 roku :) Czekam na więcej!!
OdpowiedzUsuńHihihi :-)
UsuńNajprościej - GRATULACJE!
OdpowiedzUsuńdziękujemy :)
Usuń